Zanim będzie mowa o atrakcjach Rogoźnika, chciałbym nieco wspomnieć o przodującym zakładzie pracy, dzięki któremu miejscowa społeczność czuła się bezpiecznie i mogła realizować swoje ludzkie potrzeby. Pomimo tego, że jest to tylko wioska, ale tu ludzie żyli dostatnio. Co więcej, w najbliższym otoczeniu jest potężny park z trzema zbiornikami wodnymi, świetnie nadającymi się do wypoczynku i uprawiania rożnych sportów. W tej chwili cześć obiektów podupadła wraz z likwidacją zakładów pracy, którzy byli ich gestorami.
Pozostałość po atrakcjach, kiedy całym ośrodkiem "Rogoźnik" zawiadywała Huta Katowice.
Historia „szamotowni” rozpoczęła się w roku 1921, kiedy to Towarzystwo Przemysłowe „Saturn” S.A. w Czeladzi i ówczesny właściciel Rogoźnika wybudowali na jej gruntach cegielnię, wykorzystując do produkcji cegieł miejscowe zasoby gliny.
Początkowo przedsiębiorstwo produkowało cegły budowlane, dopiero od 1936, na potrzeby pobliskich hut, rozpoczęto produkcję wyrobów szamotowych.
Hala główna
oświetlenia ulic Rogoźnika, wspierały budowę nowej szkoły, ośrodka sportowo-wypoczynkowego, sprawowały opiekę nad przedszkolem i szkołą.
Tuż obok była keja i pomost.
Pozostałości po starej restauracji i przystani.
Zbiornik nr. 2
Pozostałości po fabryce GZMO
W materiale wykorzystano fragmenty tekstu p. Joanny Możdżeń-Mieczyńskiej o historii GZMO Zakładu Produkcyjnego w Rogoźniku
Zródła: zsrogoznik.edu.pl
Bardzo ładnie pokazałeś te pozostałości po zakładzie. Szacun za zdjęcia.
OdpowiedzUsuńCiekawe miejsce i piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńSmutne, że to wszystko tak bardzo popadło w ruinę. Aczkolwiek zdjęcia takich opuszczonych i zaniedbanych miejsc wyglądają bardzo interesująco. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKolonia nie potrzebuje swojego przemysłu, ma być zapleczem surowcowym, dostarczać taniej siły roboczej i być odbiorcą dóbr wytwarzanych w metropolii.
OdpowiedzUsuńNajprostsza definicja kolonizacji ekonomicznej zdumiewająco trafnie pasuje do sytuacji w Polsce po roku 90...
Piękne zdjęcia, miejsca dotknięte czasem...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Historia, jakich pełno w naszej nowej rzeczywistości. Szkoda, że po likwidacji takich zakładów pracy nie ma obowiązku przywrócenia terenu do stanu nie zagrażającemu ludziom i środowisku. Kiedyś z dziećmi jeździłem na Rogoźnik, bywało tłoczno, ale woda była czysta.
OdpowiedzUsuńZdjęcia ładnie pokazują i to co naturalne i to co sztuczne.
Pozdrawiam.
Wkraju jest taki obowiązek, spoczywa na barkach tzw. "Organu założycielskiego", tyle że większość "organów" to obecnie gminy, lub inne jednostki terenowe, więc musiały by karač same siebie,rozwiązanie jest proste, likwidowany zakład stawia się w "stan likidacji" czyli de facto nawet dziesiątki lat po zaprzestaniu działania on cały czas jeszcze jest niezlikwidowany, czyli nie ma obowiązku rekultywacji gruntów, bo obowiązek ten pojawia sie dopiero po zlikwidowaniu...
UsuńInaczej mówiąc, urzędactwo czeka aż orzyroda sama zlikwiduje resztki... doskonały przykład mentalności tych pasożytów!