niedziela, 30 sierpnia 2015

Karkonosze - ze Śnieżki na przełęcz Okraj

Dzisiaj nietypowy wpis, gdyż zacznę  i skończę tylko na jednym zdjęciu, które mówi zapewne niewiele młodym turystom. Ot taki głupi słup drewniany z potłuczonym izolatorem. 

Otóż prawdziwa wolność w Sudetach nastała tak naprawdę od 21 XII 2007, kiedy granice w Karkonoszach i pozostałych górach całkowicie przestały nas dzielić. I w tej chwili nie ma powodu, by stresować się przeszłością, która bardzo negatywnie wpływała na turystów  pragnących podziwiać 'Dzieło Stwórcze' zaklęte w monumencie gór.  
Ich otwieranie trwało bagatela 11 lat. Można je teraz przekraczać pieszo i samochodem wszędzie tam, gdzie znaki drogowe i inne tablice tego nie zabraniają.   Było jednak inaczej, natomiast pozostały slup jest niemym świadkiem tamtych wydarzeń. Być może ktoś się zastanowi po co taki słup  na takim odludziu?



Jeden z nielicznych słupów telgraficzno-telefonicznych, używanych przez WOP wzdłuż granicy polsko-czechosłowackiej. Najbardziej strzeżonym odcinkiem był szlak od przełęczy Okraj do Śnieżki. Czyli tam, gdzie granica przebiegała lasem, w okolicy przełęczy lub dolin. Żołnierze  porozumiewając się ze sobą dosłownie co chwilka sprowadzali dokumenty i szczegółowo pytali po co, na co i o wile innych szczegółów. 

Mi przypadało po raz pierwszy zwiedzać Karkonosze w okresie stanu wojennego, następne w latach 90-tych minionego stulecia. 

Oto kilka informacji z tamtych lat jak to kiedyś działało : 

18 VI 1961 wprowadzono konwencję turystyczną w Karkonoszach, w V 1962 powiększono jej obszar niemal trzykrotnie. Obejmował on Karkonosze czeskie i polskie oraz część Gór Izerskich – od północy ograniczała go linia kolejowa ze Szklarskiej Poręby do Jeleniej Góry. Turyści czescy i polscy mogli dwa razy do roku na podstawie przepustki przekraczać tu w trzech miejscach granicę (w Jakuszycach, na Przeł. Okraj i Przeł. Karkonoskiej – nowo otwartym przejściu pieszym). 

Na obszarze sąsiedniego kraju można było przebywać do 6 dni. Jak donosiła prasa, wywołało to po stronie czechosłowackiej przejściowe trudności w zakresie wyżywienia i noclegów. W innych rejonach Sudetów o takim przekraczaniu granicy nie było jeszcze mowy. Dopiero w połowie lat 70 umożliwiono to na wszystkich istniejących przejściach samochodowych. 


Od wiosny 1980 zaczęły się jednak kłopoty z przydziałem koron dla chętnych na takie eskapady. Należało bowiem mieć ze sobą dowód osobisty, kartę przekroczenia granicy i książeczkę walutową z wpisem i stemplem banku o dokonanej wymianie (a ta mogła okazać się niemożliwa).


Wprowadzenie stanu wojennego 13 XII 1981 przyniosło turystyce kolejny regres: przejścia na Przeł. Okraj i Karkonoskiej zostały zamknięte na wiele lat, dowód osobisty już nie upoważniał do wyjazdów. Droga Przyjaźni w Karkonoszach w latach 1982-83 była dla Polaków szlakiem zamkniętym, za wyjątkiem dwóch odcinków: od skał Słonecznik do Przeł. pod Śnieżką i od Hali Szrenickiej do Trzech Świnek. 


Na Śnieżkę wchodziło się wyłącznie z przewodnikiem, który został wcześniej zaakceptowany przez władze wojskowo-milicyjne w Jeleniej Górze i znajdował się na odpowiedniej liście. Dla pozostałych przewodników była to dyskryminacja. Przed Śląskim Domem wszyscy uczestnicy wycieczki robili zbiórkę w dwuszeregu (jak w 1947), a po zejściu ze Śnieżki odliczano ich ponownie. Na szczycie znajdowały się także stałe posterunki czeskich pograniczników, a przekroczenie choćby tylko jedną nogą granicy traktowano jak przestępstwo. Grupy schodziły z wierzchołka Śnieżki najpierw na wsch. za szlakami czerwonym i niebieskim, ale nowo ułożoną wówczas drogą, tylko po polskiej stronie granicy. Po osiągnięciu drogi jubileuszowej zakręcano nią na zachód. 


Do r. 1987 WOP bardzo dokładnie kontrolował turystów idących Drogą Przyjaźni, a po godz. 17-18 (nawet w czasie letnim!) zabraniał wędrówek. Pozytywnym tego efektem była może mniejsza ilość zabłądzeń. Jeszcze - 20 - w r. 1989 można było spotkać się z reprymendą za fotografowanie czeskiego krajobrazu. 


Dlatego starający się budować prawdziwą przyjaźń działacze Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej organizowali swe spotkania graniczne w miejscach

gorzej strzeżonych (najczęściej w Górach Złotych, w rejonie Lądka i Bielic). Spotkania te były wówczas oczywiście
nielegalne.

Źródła: Historia turystyki w Sudetach - Witold Papierniak

czwartek, 27 sierpnia 2015

Prusewo - dwór Sześć Dębów

Prusewo to mała kaszubska wioska popegeerowska, położona przy skrzyżowaniu dróg z Wierzchucina do Bychowa i ze Słuchowa do Brzyna. Nieopodal również przebiegała (w tej chwili nieczynna już) linia kolejowa: Wejherowo – Choczewo – Lębork. Od momentu upadku PGR-u wioska nieco zmieniła swój charakter. Po likwidacji gospodarstwa ludzi musieli szukać innego zajęcia. Jednak wart podkreślenia jest fakt, że chyba idzie ku lepszemu.


Dziedziniec pałacowy od strony drogi dojazdowej.

Trzeba również wspomnieć, że Prusewo to bardzo stara wioska, ale były jakieś powody, które nie pozwoliły jej się bardziej rozwinąć. Niemniej wzmianki na temat Dóbr - Prusewo, po raz pierwszy pojawiły się w dokumencie opisującym granice klasztoru w Oliwie, w 1342 roku. Według zapisów z 1376 roku, majątek ten podzielono na dwie części – jedna pozostała w rękach braci Stanisława i Mikołaja, drugą przyłączono do Połchówka. Dalsze losy Prusewa są mało znane. Wiadomo iż majątek wielokrotnie zmieniał właścicieli (byli nimi m.in. Wittke, Krokowscy, Przebendowscy i Zabokrzyccy). W roku 1835 dobra te zakupiła rodzina Flissbachów, którzy gospodarowali tu do 1945 roku. Po zakończeniu wojny majątek przeszedł na własność skarbu państwa. Utworzono tu Państwowe Gospodarstwo Rolne, przekształcone później w Ośrodek Hodowli Zarodowej. Po 1989 roku ośrodek został sprywatyzowany, jednak już w połowie lat 1990. zbankrutował.




Kilka ujęć z wnętrza pałacu.


Sale poszczególne najczęściej wynajmowane są na wesela lub inne okolicznościowe imprezy.






U góry mieszczą się komnaty hotelowe






Zagospodarowanie i utrzymanie pałacu zapewne pochłaniają niemałe nakłady, ale widać właściciel bardzo dba nie tylko o swój interes lecz sukcesywnie odbudowuje inne zrujnowane budynki wchodzące w skald byłego PGR-u.  




Pierwotny obiekt wyglądał nieco skromniej niż obecny.  XIX wieczny dwór pozbawiony był skrzydeł i werandy. Na początku XX wieku budynek ten przebudowano i w takim stanie pozostał do dnia dzisiejszego. Do drugiej wojny światowej majątkiem zarządzali Flisbachowie. Kolejnym etapem w jego historii było znalezienie się obiektu w rękach skarbu państwa. Wówczas określone budynki przeznaczono na ośrodek hodowli zwierząt zarodowych, który działał w ramach PGR-u. Dzięki temu obiekt nie został zrujnowany. Dwór wyremontowano, prace trwały 8 lat. Obecnie znajduje się tam restauracja i hotel.
Ciekawostką może być fakt, że w dworze przebywał dawniej Józef Cyrankiewicz, czyli premier Polski Ludowej w latach 1956-1970. Tutaj podpisywał ważne dokumenty państwowe.
Z wczesnych lat istnienia zachowało się pierwsze piętro, które dawniej pełniło rolę strychu., a w tym oryginalne deski, schody, poręcze i strop.


Pozostała cześć byłego folwarku.




Na uwagę zasługuje zabytkowy park, w którym kryje się tajemnica nazwa "Sześć Dębów". Tak naprawę te dęby wcale nie przypominają tych naszych pospolitych dębów ogólnie spotykanych.

Atrakcje

 Omawiany wyżej zespół pałacowo-parkowy z pocz. XX wieku leży w centralnej części Prusewa i stanowi dominantę krajobrazową wsi i widoczny jest ze skrzyżowania lokalnych dróg.

– pałac, w miejscu starego dworu, wybudowali Flissbachowie;
– ogród pałacowy: składa się z 3 części – ozdobnej (z tarasem, basenem i symetrycznymi ścieżkami), użytkowej (pełniącej dawniej funkcję warzywnika) oraz krajobrazowej (o charakterze leśnym, z dwoma otoczonymi laskiem polanami);

– folwark pałacowy obejmuje dziedziniec gospodarczy i znajdujące się wokół niego budynki. Obecny kształt nadano mu na początku XX wieku.


Zabytkowa chałupa kaszubska w skansenie w Nadolu.

Będąc w okolicy warto również zobaczyć jez. Żarnowieckie oraz Nadole, w którym znajduje się skansen budownictwa kaszubskiego oraz molo. Więcej na ten temat kiedy indziej. Pozdrawiam i polecam Kaszuby.

Źródła:
krokowa.pl
 nadmorski24.pl

niedziela, 16 sierpnia 2015

Latowicz - wiatrak typu koźlak

Tym razem zapraszam na Mazowsze, a mianowicie do pow. mińskiego. Jako, że tematyka młynów wodnych, wiatraków i innych młynów gospodarczych jest bliska memu sercu, postanowiłem odwiedzić zrujnowany nieco wiatrak typu koźlak, znajdujący się obecnie w Latowiczu, który pierwotnie powstał w Parysowie w 1839 roku. Jenak niemal sto lat później został przeniesiony na nowe miejsce przez Witolda Strzeżka – młynarza z urodzenia. Niestety już dawno pomyślne wiatry przestały dla niego wiać. Z roku na rok jego stan jest co raz gorszy. Ale niestety taki jest przykry stan rzeczy, że przychodzi nowe i postanawia dać w odstawkę - nawet to co piękne i z duszą. Prąd elektryczny nie wzbudza już takiego sentymentu jak stary wiatrak. Niemniej są ludzie, którzy kochają z dziada pradziada swa profesję. Tak  też i wiatrak koźlak  do końca pozostaje u P. Witolda. 



Wiatrak koźlak w Latowiczu 

W Latowiczu wiatrak został osadzony przez mistrza Stanisława Sitnika – konstruktora rodem z Maciejowic. Sitnik łącznie zbudował 9 wiatraków, a 45 przeniósł lub przebudował. Należał do konstruktorów, którzy przed II wojną światową stosowali tradycyjne, znane przed wiekami, rozwiązania techniczne.

Koźlaki były pierwszymi młynami wietrznymi, jakie pojawiły się w Polsce. Te drewniane, dwukondygnacyjne budynki wznoszono w konstrukcji szkieletowej i zwieńczano dwuspadowymi dachami. Nazwa tych wiatraków wywodzi się od kozła, tzn. specyficznie skonstruowanego podparcia budynku, dzięki któremu może się on cały obracać.



Solidny gont też już poddaje się próbie czasu. 

Mimo, iż latowicki młyn jest dość wiekowy i od dawna nie funkcjonuje, to jego wewnętrzne mechanizmy są w bardzo dobrym stanie. Zwiedzając go, zauważymy kozioł i sztymber, czyli słup będący osią budowli. Obracał się on w koźle dzięki mieszance tłuszczu ze świńską szczeciną. Ten poślizg powodował możliwość ustawiania koźlaka na wiatr, przy użyciu dyszla. To, jak szybko będą poruszać się śmigi, zależało od ilości dranic ręcznie wykonanych z sosny. Trzeba było dokładnie wybierać drewno, aby upewnić się, że będą one wystarczająco szorstkie. Przymocowane do koła palecznego, przy pomocy przekładni, wprawiały w ruch urządzenia mielące zboża. Mącznica, tj. belka podtrzymująca cały szkielet młyna – opatrzona jest rzeźbionymi literami. Są one pamiątką po pierwszym jego budowniczym o nazwisku Leszko. Widnieje tu też nazwisko p. Wilkońskiego. Był on pierwszym właścicielem. Pod sztymbrem oznaczono datę powstania wiatraka.


Kamień młyński - element roboczy prymitywnego mlewnika, wykonany z kamienia, w kształcie płaskiego walca. W maszynie są dwa kamienie: dolny, nieruchomy ("leżak"), gładki, oraz górny, obracający się, żłobkowany. Między nimi następuje rozdrabnianie ziarna.

Najlepsze kamienie młyńskie wyrabiano z białego piaskowca, z kamieniołomów na lubelszczyźnie: na Dziewiczej Górze koło Chełma, w Lipowcu, Tarnawatce, Lubyczy Królewskiej, Werchratcie i Bruśnie koło Lubaczowa (Bruśnieński ośrodek kamieniarski).

Z czasem zaczęto używać trwalszych, sztucznych kamieni, wytwarzanych z cementu z dodatkiem kwarcu.





Wiatrak koźlak posiadał trzy kondygnacje: kondygnacja dolna była wyłączona z użytkowania, jako że była zajęta przez konstrukcję kozła, zaś na kondygnacji środkowej i górnej odbywała się produkcja mąki. Mechanizm mielący zboże, a więc złożenie kamieni młyńskich, znajdował się na III kondygnacji. Napęd urządzeń młyńskich odbywał się za pomocą drewnianego wału skrzydłowego i osadzonego na nim koła palecznego, którego średnica dochodziła do 4 m. Wszystkie mechanizmy i przekładnie wykonane były z elementów drewnianych łączonych ze sobą bez użycia stali. Tak więc dawniej młynarz musiał być także wytrawnym cieślą.


Co się stanie z wiatrakiem Witolda Strzeżka? Czas pokaże. Jednak wszystko wskazuje na to, żeby uratować taki obiekt trzeba nie lada środków, by moc zabezpieczyć przynajmniej dach, przez który nie dostawała by się woda i nie miała tak niszczycielskiego wpływu na mechanizmy młyna, który mogły być pokazywany wszystkim mieszkańcom Mazowsza, wszak takich młynów jest niestety niewiele. Nawet skansen, tutejszego budownictwa drewnianego, zresztą opisywany  na moim blogu pod hasłem: Muzeum Architektury Drewnianej Regionu Siedleckiego -  strasznie podupada. Mazowieckie, niby najbardziej bogate województwo - nie dba o skarby przeszłości.
Smutne to.  


  
Wiatraki w Łebczu.

 Na miejsce starych przychodzą nowe, atrakcyjne i przystojne wiatraki. Nie przerabiają oni ziarna w mąkę, ale prąd z wiatru. Nie zastępują starych wiatraków ponieważ one nie pracują już od wielu lat. Pojawiają się w naszym krajobrazie i mimo wszystko przykuwają naszą uwagę. Czy zgadzacie sie tym? 


Inne Młyny: Młyn w Bielanach
                             
                    Brzeg - Pl. Młynów


Źródła: zwiedzanie.powiatminski.pl/
           wiatraki1.home.pl/
           wikipedia.pl

środa, 12 sierpnia 2015

Kalety- Zielona - pałac myśliwski Donnersmarcków

Zielona - to malownicza dzielnica miasteczka Kalety, która uroczo jest położona w powiecie tarnogórskim przy trasie wojewódzkiej: Tarnowskie Góry - Częstochowa nad rzeczką Mała Panew, która nieopodal w leśnych ostępach ma swoje źródliska. 



Jeden ze zbiorników wodnych położonych nieopodal pałacu Donnersmarcków. 
                               
  W lecie zjeżdżają tam letnicy i wczasowicze z okolicznych miast Sląska, by korzystać z wypoczynku nad wodą, choć w tej chwili kąpielisko jest dosyć zaśmiecone z każdej możliwej strony, a  i woda raczej przypomina ściek. 



Biało-zielona maź przypominająca fekalia tuz przy plaży i kąpielisku. 

 Niestety mało kto z wypoczywających zwraca uwagę na inne atuty tej ciekawej miejscowości. Chodzi o mocno zniszczony, nieco schowany za zabudowaniami gospodarczymi Pałac Myśliwski.



Pałac widziany od strony bramy wjazdowej - stan obecny.

Zbudowany on został w 1861 roku przez hrabiego Guido Henckel von Donnersmarck. Tego samego, który był właścicielem fabryki celulozy i papieru w Kaletach. Pałac został otoczony wspaniałym parkiem, na terenie którego znajdował się pobliski staw, istniejący tutaj już od XIV wieku. Hrabia pomyślał także o skomunikowaniu pałacu z swoją posiadłością w Świerklańcu, mianowicie w 1862 roku powstała droga łącząca oba obiekty i zaczynająca się pod jego gankiem. 



Brama wjazdowa na teren byłego dziedzińca pałacowego. Niestety zamknięta na cztery spusty i żywego ducha wokół nie widać.


Tuż obok bramy usytuowany jest ciekawy budynek raczej nie mający związku z pałacem, choć ma charakter nawiązujący do tego okresu oraz innych podobnych budowli Donnersmarcków. Jest to budynek dawnej szkoły z 1907. Po wojnie w budynku również mieściła się szkoła.
W tej chwili budynek z częściowo wykupionymi lokalami przez byłych parowników.



Tętnił on życiem głównie w okresie zbiorowych polowań, a polować było na co. W Zielonej hrabia posiadał zwierzyniec. Było to zamknięte z wszystkich stron łowisko leśne, gdzie hodowano między innymi jelenie, daniele, czy dziki. Zwierzyniec ten był dosyć pokaźnych rozmiarów i obejmował leśnictwa Dyrdy, Piasek, Strzebiń, Zielona, Kuczów. Jego łączna powierzchnia wynosiła aż 6000 ha lasu, w których w 1914 roku było około 450 jeleni. 

Z ciekawostek wynotować trzeba, że najprawdopodobniej w 1900 roku odwiedził to miejsce niemiecki Cesarz Wilhelm II. W dniach 18-20 listopada przebywał w tych rejonach polując na bażanty. Dowodem tego zdarzenia jest wpis w księdze pamiątkowej w ówczesnej, pobliskiej karczmie. 

Podczas II wojny światowej pałac zajęli Niemcy. Niestety wywieźli stąd wszystkie cenne meble oraz przedmioty. Po wojnie los pałacu wcale nie zmienił się na lepsze, ponieważ zorganizowano tu bazę ośrodka transportu leśnego.

Pałac w Kaletach pozostał własnością Donnersmarcków do II wojny światowej. W czasie jej trwania został rozgrabiony z cennych mebli i przedmiotów, które się w nim znajdowały. Później umieszczono w nim ukraińską jednostkę SS. Zniszczenia, jakich doznał wówczas pałacyk myśliwski, spowodowały, iż zatracił on swoją pierwotną formę.

Po II wojnie światowej posiadłość upaństwowiono i ulokowano w niej bazę Ośrodka Transportu Leśnego. W pałacu urządzono biura, a także warsztaty. Takie przeznaczenie zabytkowych wnętrz rezydencji Donnersmarcków spowodowało ich kolejną już w historii dewastację. W 1991 r. baza nadleśnictwa została zlikwidowana, los pałacu jednak nie uległ zmianie. Właściciel obiektu, Nadleśnictwo Koszęcin, nie posiadał bowiem środków finansowych, które umożliwiłyby przeprowadzenie prac remontowych i restauracyjnych. Pałac zaczął powoli popadać w ruinę. Nadzieja na jego lepszą przyszłość pojawiła się w 2006 r., kiedy to majątek został sprywatyzowany i trafił w ręce firmy „Elegra”. Niestety, nie podjęła ona żadnych działań w kierunku przywrócenia świetności temu pięknemu zabytkowi.

 Na parterze zainstalowano pięciotonowe tokarki oraz inne ciężkie maszyny. Część pomieszczeń zaadaptowano na stolarnie i ślusarnie. Owa działalność doprowadziła do dewastacji tak pięknego niegdyś obiektu. 

Obiekt jest w opłakanym stanie technicznym i właściwie nadaje się tylko do kapitalnego remontu. 

Już w 2006 r temu kupiła go firma Elgra z Bytomia.  Jednak firma z Bytomia, która kupiła zabytek ponad dwa lata temu od Nadleśnictwa Koszęcin już w 2008 r chciała go odsprzedać. Niestety bez powodzenia.  

Ograbiony przez Niemców, zdewastowany za czasów PRL-u, pałac czeka na lepsze czasy. W tej chwili przeznaczony jest do sprzedaży i szuka nowego właściciela. 


Stan pałacu mówi sam za siebie.


Z ogromnego parku ze starodrzewiem pozostało niewiele. Na trenie posesji znajduje się jeszcze jeden ciekawy obiekt, po lewej stronie kadru, ale jego przeznaczenia nie znam.


Garaże i warsztaty bazy, które zostały dobudowane lub częściowo przebudowane już po wojnie


Tablica informacyjna.


Zielona stanowi świetna bazę dla rowerzystów, spacerowiczów lub piechurów, gdzie sieć szlaków nie pozwala się nudzić.


A oto  jeszcze jedna atrakcja Zielonej. Dąb Wolności. Poniżej zamieszczam losy tego dębu opublikowane na stronie  [tg.net.pl]

Pomimo młodego, bo około sześćdziesięcioletniego wieku do dendrologicznych osobliwości powiatu tarnogórskiego można zaliczyć niepozorny i młodo wyglądający dąb rosnący w Kaletach - Zielonej przy skrzyżowaniu ulicy Folwarcznej z ulicą XXX-lecia obok budynku dawnej szkoły. Dąb z Kalet swoją historię rozpoczął 3 maja 1938 roku. W dniu tym, jak co roku w polskiej części Górnego Śląska w Zielonej obchodzono święto Konstytucji 3 Maja. W roku tym przypadała też dwudziesta rocznica uzyskania przez Polskę niepodległości, która powstańcy śląscy postanowili uczcić posadzeniem drzewa, które symbolizowałoby wywalczoną wolność i odrodzenie. Uroczystość posadzenia drzewa rozpoczęła się mszą, po której odbyła się szkolna akademia patriotyczna a po zakończeniu której w towarzystwie młodzieży szkolonej i nauczycieli członkowie Związku Powstańców Śląskich uroczyście zasadzili drzewo. Drzewko - dąb szypułkowy - miało około metra wysokości. Pod drzewkiem zakopano pojemnik z aktem erekcyjnym zawierającym wykaz nazwisk powstańców śląskich i opis walk powstańczych. Dębem opiekowali się uczniowie szkoły i każdy z nich dobrze znał jego patriotyczne przesłanie. Przed wybuchem II wojny światowej mieszkańcy Zielonej usunęli puszkę spod drzewa zawierającą akt erekcyjny z wykazem nazwisk powstańców.

Jeden z mieszkańców wsi, niezorientowany, że pod dębem nie ma już pojemnika, licząc na korzyści osobiste poinformował okupantów, że pod dębem znajduje się wykaz nazwisk osób biorących w powstaniach. W celu odnalezienia puszki z dokumentem zwierającym interesujące okupanta nazwiska wykopano cały dąb, który umarł. Zaraz po zakończeniu II wojny światowej powracający z frontu do domów powstańcy śląscy zasadzili kolejny dąb. W kulturze polskiej dąb jest symbolem długowieczności i żywotności. Utożsamiany jest on z naturalną mocą, zahartowaniem i zdrowiem - "zdrowy jak dąb". Można jednak również "stawać dęba", co odnosi się do wyjątkowego i trudnego w obróbce drewna dębowego. Sadzenie Drzew Wolności praktykowane było w czasach powstańczych i wojennych starć oraz podczas obchodów rocznic odzyskania niepodległości. Drzewa miały symbolizować zakorzeniająca się i wzrastającą swobodę oraz były nadzieją, że odzyskana wolność będzie odporna na wszystkie próby jej ograniczenia jak dąb, który się "stawia". Z czasem Drzewa Wolności stały się również drzewami pomięci o tych, którzy o wolność walczyli. Drzewa Wolności, zwane też niekiedy Drzewami Patriotycznymi czy Drzewami Powstańczymi sadzone były w wielu miastach, miasteczkach i wsiach Górnego Śląska i w pozostałych regionach Polski.


Można by rzecz centralne miejsce, którędy można maszerować w kilku kierunkach.


Zbiornik drugi, nad którym położonych jest wiele ośrodków wczasowych i wypoczynkowych. 

A szkoda bo obiekt położony jest w naprawdę w pięknym miejscu, tylko trzeba myślę  - wzajemnego porozumienia podmiotów odpowiedzialnych za los pałacu i zdecydowanego działania na różnych możliwych frontach dla dobra zabytku, miejscowości, mieszkańców tej wioski, ale także była to atrakcja podobna do Pałacu Kawalera w Świerklańcu dla potencjalnych turystów lub biznesmenów. Tym bardziej, że okolica ma do zaoferowania atrakcje nie tylko w sezonie, ale również przez cały rok. 



Motyw ówczesnego kowala symbolizuje, że wielu miejscach nad Małą Panwią, a szczególnie w Zielonej już od średniowiecza zajmowano się wydobyciem i przerabianiem metali w tzw. kuźnicach.   

Zresztą sam historia Zielonej jest bardzo ciekawa i warto by wyeksponować te walory. Przez całe stulecia działo się naprawdę dużo. 

Więcej na ten temat tutaj:  Kalety - zbiornik wodny "Zielona" 

Zródła: tg.net.pl/

wtorek, 4 sierpnia 2015

Nakło-Chechło - zbiornik wodny

Po dobrych kilku latach przerwy moją uwagę skierowałem nad Zbiornik Nakło-Chechło, który znajduje się na terenie powiatu tarnogórskiego (gmina Świerklaniec), a nazwę swą zawdzięcza położonym nieco na południe od niego miejscowościom: Nakłu Śląskiemu i Nowemu Chechłu. Zalew, zwany jeziorem (nie wiem czy słusznie?) powstał pod koniec lat 60. XX wieku, kiedy zaprzestała tutaj działalności duża kopalnia piasku podsadzkowego, wykorzystywanego w kopalniach węgla kamiennego do wypełniania tzw. pustek. Bardzo szybko nieckę wypełniła woda, a teren, w latach 70., przystosowano do masowej rekreacji. Jezioro mieści obecnie około 1,5 mln metrów sześciennych wody i liczy ponad 90 ha powierzchni. Zasilane jest przez cztery wydajne źródła podziemne oraz opady atmosferyczne. Od lat utrzymuje się w nim I klasa czystości wody. Najważniejszą funkcją zalewu jest rekreacja. Latem nad jego brzegi ściągają tysiące miłośników wypoczynku nad wodą. Czynne są tutaj wtedy plaże piaszczyste i trawiaste, ośrodki wypoczynkowe, kempingi, wypożyczalnie sprzętu pływającego. Porastające brzegi jeziora lasy sosnowe są doskonałym miejscem spacerowym, a okoliczne szosy i dukty leśne świetnie nadają się do turystyki rowerowej. Obecność tysięcy wczasowiczów nie sprzyja bujności przyrody. Spotkamy tutaj jednak wiele gatunków ptactwa wodnego. Wędkarze mogą wyciągnąć z jeziora m.in. karpia, lina, płoć, leszcza, karasia, szczupaka, okonia czy węgorza. W sezonie letnim w sąsiedztwo zalewu dociera skład Górnośląskich Kolei Wąskotorowych. Kursuje on z Bytomia do Miasteczka Śląskiego. Warto pamiętać, że jest to najstarsza w Europie czynna nieprzerwanie kolejka wąskotorowa. W tym roku kursuje tylko w weekendy i święta.


Od strony północnej

Zatem pozwólcie, że zamieszczę kilka zdjęć, gdyż osobom spoza Ślaska  zbiornik ten zapewne nie jest zanany, a zasługuje na uwagę. Szczególnie tu miło jest przed sezonem lub po zanim, gdzie dominuje błoga cisza i nie dobiega wabiącą muzyką discopolo do pobliskich budek z piwem i namiastką dyskoteki.



W tym roku zieleni nie wiele.





 Widoki z drogi, która prowadzi wokół zalewu.


Po ok. 40 m. spaceru po północnej stronie zalewu w końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie koncentruje się życie bardziej doczesne. Czyli obok opalania i kąpieli w wodzie można zatrzymać się na loda, rybkę z grilla lub napój z pianką. Mi akurat przypadł do gustu ten ostatni, pochodzący z Czech o ciemnej wręcz czarnej barwie.


Dla ochłody :)


Czas wędrować dalej.








  Robi się coraz bardziej klimatycznie
































Dyskoteka








Weez do Pyrzowic





I tak po trzech godzinach spaceru i po pokonaniu ok 6 km. doszliśmy do punktu wyjścia. Wnioski raczej smutne. Obiektywnie rzecz biorąc, zalew Chechło-Nakło położony jest pięknie i chyba  najbardziej urokliwe efekty można dostrzec o wschodzie lub zachodzie słońca. Niemniej bardzo przygnębiająco wpływają  opuszczone lub niezagospodarowane byłe ośrodki wypoczynkowe. Natomiast na pochwałę zasługują instytucje, które przyczyniły się do powstania ścieżek rowerowych. Szkoda zarazem, że od lat nie naprawiane drogi coraz bardziej się rozsypują.  Władze gminne zbierając krocie za parkujące samochody powinny czynić wszystko, by to miejsce było wizytówką i przyciągało turystów nie tylko z okolicznych miast, ale stało się magnesem dla gości z innych województw  a zarazem dobrym świadectwem  gospodarności i dbania o lokalnych mieszkańców. Zapewne minie kolejnych kilka lat, kiedy zdecyduje się na ponowne odwiedziny tego miejsca.     

Źródła: metropolia.slaskie.travel/pl